
- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
Jakie jest pojęcie białostockiej władzy samorządowej o wpływie obcych sieci handlowych na lokalną gospodarkę i korzyściach dla budżetu miasta najlepiej chyba obrazuje wypowiedź Tadeusza Truskolaskiego dla Kuriera Porannego:
"...Dla nas jest oczywiście ważne, że mieszkańcy miasta czy regionu będą tu mogli taniej kupić interesujące ich towary - mówił nam wczoraj prezydent. - Ale jest jeszcze inna wartość: prawie 300 tysięcy złotych wpływu do budżetu miasta z tytułu podatku od nieruchomości i 300 nowych miejsc pracy...."
Jak powszechnie wiadomo obce sieci handlowe unikają płacenia podatków w Polsce i stosują tzw. optymalizacje podatkowe. Mimo to władze Białegostoku preferują obce firmy i chyba bez żadnej refleksji wydają pozwolenia na budowę kolejnych Biedronek, Lidli itp. Polityka taka rujnuje młodą polską przedsiębiorczość. Masowo znikają sklepy osiedlowe, firmy handlowe i usługowe. Nierozwinięty rodzimy biznes się kurczy pod ciosami władzy. Rozwija za to strukturalne bezrobocie degradujące zwłaszcza młodych. W okresie rządów Tadeusza Truskolaskiego Białystok stał się niekwestionowanym liderem bezrobocia i emigracji zarobkowej.
W Białymstoku jest mnóstwo wolnych lokali (w tym komunalne), których nie daje się zagospodarować bo potencjalne dochody z prowadzenia działalności gospodarczej lokalnie nie pokrywają nawet 20% kosztów. Dochodzi do kuriozalnych sytuacji: Białystok jest chyba jedynym miejscem w Polsce, w którym właściciel lokalu użytkowego dopłaca do jego wynajmu. Np. na ulicy Upalnej 1A najemca płaci za użytkowanie lokalu około 200 zł miesięcznie a rzeczywisty czynsz za ten lokal wynosi około 400 zł. Właściciel i tak się cieszy bo strata jest mniejsza. Obok miesiącami stoją puste lokale. Nikt nie chce ich kupić ani wynająć.
Tworzenie monopoli w mieście spółdzielni mieszkaniowych i rabunkowa eksploatacja rynku uderza nie tylko w przedsiębiorców ale i najuboższych. W ostatnich latach bardzo podrożała żywność choć ceny żywca, drobiu czy zboża pozostają na podobnym niskim poziomie. Rosnąca dysproporcja między cenami skupu płodów rolnych a półkowymi cenami w hipermarketach wynika z blokowania dostępu do rynku rodzimym producentom i zmonopolizowania kanałów dystrybucji.
Prezydent Truskolaski cieszy się z instalacji kolejnych firm sprzedających "markowy" towar z Bangladeszu czy Chin. Jest zadowolony, że zagraniczna firma zapłaci podatek od nieruchomości. Ocenia, że to dochód i korzyść! Liczy miejsca pracy! Okazuje się jednak, że to iluzja i naiwność.
Przywoływany w wypowiedzi roczny podatek od nieruchomości rzędu 300 tys. zł przy obrotach liczonych w setkach milionów złotych to dochód pyrrusowy, pomijalny w zestawieniu ze stratami jakie wywołuje ignorancka polityka. Owe 300 tys. zł to swoisty lizak podatkowy, którym zadowala się dziecko nieświadome gospodarczego znaczenia ekspansji obcego kapitału i monopolizowania handlu. Lizakami podatkowymi były wcześniej "oferty" budowy lub przebudowy skrzyżowań w zamian za pozwolenia do budowę hipermarketów obracających miliardami złotych. Dla potężnych sieci handlowych przebudowa skrzyżowania czy podatek od nieruchomości jest w praktyce mniej niż promilem z zysków.
Najdotkliwsze koszty dla lokalnej gospodarki wywołuje wariant, gdy obca sieć handlowa zyskuje w Białymstoku status monopolisty i dystrybuuje wyłącznie swój (zagraniczny) towar, unikając polskich produktów i bojkotując polskich producentów. Taki model dystrybucji:
- pogłębia polski deficyt handlowy;
- drenuje finanse lokalnej społeczności (odpływ środków finansowych za granicę)
- osłabia i niejednokrotnie prowadzi do upadłości rodzime firmy poprzez wyrzucenie ich z nurtu dystrybucji
- prowadzi do regresu wpływów podatkowych wskutek spadku sprzedaży i ograniczania produkcji lokalnych płatników
- powoduje wzrost strukturalnego bezrobocia, hamowanie rozwoju przemysłowego i technologicznego
- zubaża społeczności i zwiększa wydatki na pomoc socjalną
Monopol obcych sieci najbardziej bije podatkowo w przypadku przejęcia klientów detalicznych ze Wschodu: Białorusi i Rosji. Jak wiemy klienci ci kupując w Białymstoku na tzw. TAX FREE po wywiezieniu kupionego towaru za granicę otrzymują od sprzedawcy zwrot zapłaconego w chwili zakupu podatku VAT (z reguły to 23%).
Z napływających relacji wynika, że obce sieci unikają oddawania podatku VAT w gotówce zmuszając tych klientów do kolejnych zakupów. Wydają im "bony" stanowiące równowartość kwoty podatku, który normalnie powinien być zwrócony po dostarczeniu poświadczonej deklaracji TAX FRE. To bardzo sprytny zabieg. Nieoddawanie VAT-u w gotówce i rozliczanie VAT-u kolejnymi zakupami przywiązuje klientów do sprzedawcy i zwiększa mu obroty.
Reasumując: obca sieć wprowadza na polski rynek zagraniczny towar w cenach netto. Nalicza polski VAT i pobiera go od klientów zagranicznych, ale po otrzymaniu od nich potwierdzonej deklaracji TAX FREE w rozliczeniach podatkowych wykazuje, że zwróciła go obcokrajowcom którzy wywieźli towar za granicę. Owy zwrot w praktyce sprowadza się do wydawania "bonu" na kolejne zakupy. W konsekwencji do budżetu państwa nie wpływa ani złotówka podatku VAT z takich transakcji. Dodatkowo jeśli firma taka stosuje optymalizację podatkową na podatek dochodowy to rzeczywiście nie płaci w Polsce ani podatku dochodowego ani VAT-u jeśli dotyczy on transakcji TAX FREE. Dlatego właśnie obce sieci handlowe doceniały korzyści z tego rozwiązania i miasta przygraniczne, takie jak Białystok, traktują jak strategiczne miejsca w ekspansji i kuszą samorząd lizakami podatkowymi.
Chyba każdy wie, że Białystok ma świetne położenie handlowe i mógłby być silnym ośrodkiem gospodarczym będącym handlową bramą na Wschód. Oceniam, że przy prawidłowej polityce gospodarczej samorządu bezrobocie w Białymstoku byłoby na poziomie porównywalnym do Warszawy czy Poznania, bo oprócz niższych kosztów produkcji i niższych kosztów pracy ogromne korzyści płynęłyby z tranzytowego położenia i atrakcyjności dla inwestycji produkcyjnych na obrzeżach i w gminach ościennych.
Wydaje się, że wszyscy o tym wiedzą... z wyjątkiem Tadeusza Truskolaskiego....
Aby uzmysłowić sobie skalę obrotów i zysków obcych sieci warto przeczytać tekst na wp.pl pt. "Statistica: Ile jest polskich sklepów w Polsce? Niewiele". Przeczytaj artykuł >>
Skan danych z artykułu
Dowiemy się, że np. obroty portugalskiej Biedronki to ponad 35 miliardów złotych rocznie. Warto nadmienić, że nawet jednoosobowe firmy mogą mieć obrót rzędu 1 czy 2 miliony złotych a płacić od małego lokaliku (np. 20-30 m2) podatek od nieruchomości rzędu kilkuset złotych rocznie. Analogiczna sytuacja występuje w przypadku sieci handlowych użytkujących tysiące m2 powierzchni. Dla nich kwoty tego podatku będą dla laika z pozoru duże, ale realnie pomijalne przy setkach milionów obrotu. Czyli prawdziwym źródłem dochodów budżetowych powinien być podatek VAT, podatek obrotowy i ewentualnie podatek dochodowy. A podatek od nieruchomości powinien być jedynie uzupełnieniem fiskalnego menu. Jak widać w Białymstoku jest dokładnie odwrotnie. Tadeusz Truskolaski nie wspomina o VAT dla budżetu czy o podatku dochodowym dla samorządu.
Podsumowując należy stwierdzić, że nowy polski rząd musi zmienić prawo opodatkowując obcy kapitał. Zagraniczne sieci handlowe muszą w sposób konstruktywny współtworzyć polską gospodarkę – a nie tylko ją eksploatować, jak to się dzieje np. w Białymstoku. Wydaje się słusznym pomysł podatku obrotowego w celu ukrócenia obejść przepisów poprzez tzw. optymalizacje podatkowe. Gospodarka powinna mieć też ludzką twarz, bo człowiek jest najważniejszy i człowiekowi ma służyć. Oznacza to zakaz handlu w niedzielę. Nieprawdą jest twierdzenie o rzekomym zwiększeniu bezrobocia czy spadku obrotów. Wynika to z fundamentalnej zasady: ludzie jedzą i zużywają dóbr dokładnie tyle samo niezależnie czy sprzedaż jest prowadzona sześć czy siedem dni w tygodniu.
Czytaj o unikaniu opodatkowania przez obcy kapitał i stratach z tego tytułu >>

- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
Zakład Mięsny KABO z podbiałostockiej Choroszczy produkuje doskonałej jakości wędliny. Klienci szczególnie chwalą kiełbasę Biebrzańską. Sygnalizują jednocześnie, że próżno szukać wyrobów Kabo w hipermarketach obcych sieci handlowych.
Zobacz historię firmy Kabo i poznaj asortyment. Naprawdę warto! www.kabo.com.pl >>

- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
Euler Hermes informuje o nasileniu upadłości małych firm. Jako przyczynę wskazuje koncentrację kapitału.
E.H.: W Polsce zaczyna upadać coraz więcej małych firm. Przegrywają z koncentracją rynku.
Euler Hermes, spółka z Grupy Allianz, na podstawie oficjalnych danych z Monitora Sądowego i Gospodarczego przeanalizowała sytuację polskich firm w kontekście bankructw – w maju 2015 roku oficjalnie opublikowano informację o upadłości 75 przedsiębiorstw, wobec 79 w maju roku ubiegłego (-5%).
-
Liczba upadłości była podobna jak przed rokiem, ale skala ich działalności była dużo mniejsza – upadały firmy z sektora MSP, o lokalnej lub co najwyżej regionalnej skali działalności
-
Nie były to firmy debiutujące na rynku, szukające na nim swojego miejsca a raczej te, które je utraciły – na skutek problemów swoich odbiorców w poprzednich kwartałach, zbyt małego popytu na swoje wyroby i usługi, a przede wszystkim – z powodu postępujących procesów koncentracji, występujących z różnym natężeniem we wszystkich branżach
-
W większości województw liczba upadłości była niższa niż przed rokiem, wzrosła natomiast w woj. mazowieckim, łódzkim i śląskim
Firmy tracą obroty – bardziej, jako efekt koncentracji rynku niż braku koniunktury
Upadały firmy mniejsze, niż przed rokiem - zsumowany ostatni znany obrót firm, o których upadłości doniosły w marcu oficjalne źródła wyniósł ok. 200 mln złotych w skali roku, ale jeszcze trzy-cztery lata wcześniej te same firmy generowały obroty rzędu 450-500 milionów złotych zatrudniając przy tym ok. 2000 osób. Nie są to więc w większości przypadków firmy debiutujące na rynku i upadające po zakończeniu kroplówki wsparcia i ulg, ale takie, które stopniowo traciły na nim swoje miejsce.
Źródło: Euler Hermes
Cały raport w piku pdf.
Reklama:

- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
Przedstawiam Czytelnikom portalu „Słoneczny Stok” - fragmenty książki „Sztuka sukcesu”, którą napisałem.Książka „Sztuka sukcesu” dotyczy psychologii rozwoju osobistego i psychologii biznesu, jak być lepszym w życiu prywatnym i zawodowym:
O rozwoju osobistym: „Rozwój osobisty jest kluczem do sukcesu, szczęścia i sensu w życiu, bo uwzględnia wszystkie wymiary człowieka: fizyczny, emocjonalny, umysłowy i duchowy. Najczęściej pomijaną ścieżką rozwoju jest droga duchowa, czyli doskonalenie się w tym co najważniejsze: w swym człowieczeństwie.
Rozwój osobisty jest naturalną potrzebą człowieka w postaci samorealizacji. Istnieje w nas ciekawość świata i głód wiedzy. Rodzi to twórcze myślenie i energię do działania. Rozwój wymaga poniesienia ceny poświęcenia, ale przynosi też korzyść w postaci słodkiego owocu satysfakcji z osiągnięć. Człowiek jest najbardziej szczęśliwy i odnosi największe sukcesy, wtedy gdy robi to, co daje mu sens. Rozwój opłaca się, bo im jesteśmy lepsi w tym co robimy, tym łatwiej mierzymy się z zadaniami. Mamy więcej energii i mniej jej potrzebujemy.
Myślenie o samodoskonaleniu wymaga świadomości. Nie polega na fantazjowaniu, ale o stworzeniu własnego ideału poprzez określenie wartości i misji oraz dążeniu do celu. Cele transakcyjne dotyczą wykonania zadania, a cele transformacyjne uczenia się.
Rozwój może przejawiać się przez udoskonalanie zalet lub ograniczenie wad, a także przez wypracowanie nowych konkretnych umiejętności. Generalnie praca nad zaletami jest efektywniejsza, ale każdy ma też swoją „piętę achillesową”. Najlepiej rozwijać te cechy, które są dla nas najbardziej przydatne. Nad jaką wadą lub zaletą chcesz pracować? Jaką nową cechę wypracować?”
O świadomości: „Poznaj siebie” – to zalecenie Sokratesa. Wartoprzemyśleć swoje życie, jeżeli chce się przyjąć nowy punkt widzenia. Korzyścią z szerszego spojrzenia na sprawę jest zdolność patrzenia w sposób złożony na każdą sytuację. Zmiana świadomości zmienia życie.
Decyzja o rozwoju świadomości jest celowym wyborem. Lepiej świadomie wybierać to, czym chcemy się kierować i do czego dążyć, niż podświadomie podążać drogą utartych nawyków i dotychczasowych przekonań. Rzecz polega na aktywnym podejmowaniu wyzwań, zamiast ich unikania. Do osiągnięcia wyższego poziomu świadomości potrzebne są zmiany, a one niosą ryzyko porażki i tego właśnie się obawiamy.
Daniel Goleman wskazuje na trzy elementy samoświadomości: świadomość emocjonalna (rozpoznawanie swoich emocji i ich skutków), poprawna samoocena (poznanie swoich silnych stron i ograniczeń) i wiara w siebie (silne poczucie własnej wartości i świadomość swoich możliwości i umiejętności).
Istotna jest świadomość codzienności. Świadomość wymaga życia w teraźniejszości (tu i teraz), z pamięcią o przyszłości i z myślą o przeszłości. Nieważne jest jednak to, jak daleko się patrzy, jeśli nie rozumie się tego co widzimy. Rozwój świadomości to ciągłe poszerzanie horyzontów myślowych. Można celowo decydować o tym, o czym pomyślimy, wybierając jako przedmiot koncentracji to, co dla nas jest najważniejsze. Myśli, na których skupiamy uwagę (konstruktywne czy destrukcyjne), inspirują później do rzeczywistych działań.
Każdy z nas toczy rozmowę z samym sobą, nie zawsze zdając sobie sprawę, jak ona wpływa na życie. Warto przykładać niezwykłą wagę do wypowiadanych słów. Każda myśl wywiera wpływ. Jeśli ktoś powie sobie: „dlaczego nie uda mi się zrealizować celu?”, to usłyszy w myślach: „nie uda się, bo (..)”. Jeśli zaś zapyta się: „dlaczego uda mi się odnieść sukces”, to pomyśli: „uda się, bo (..)”. Zawsze szukamy odpowiedzi na zadawane pytania”.
Jacek Łapiński, autor książki „Sztuka sukcesu”.
Dodatkowo polecam osobistą stronę (obecnie trwają prace nad jej przebudową), ale warto ją odwiedzić (znajduje się tam m.in. pierwszy rozdział książki „Sztuka sukcesu”):

- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
Euler Hermes, spółka z Grupy Allianz, na podstawie oficjalnych danych z Monitora Sądowego i Gospodarczego przeanalizowała sytuację polskich firm w kontekście bankructw – w całym 2014 roku opublikowano informację o 822 takich przypadkach, tj. zgodnie z naszymi prognozami o 11% mniej, niż w roku 2013 (926 takich przypadków – przypomnijmy, spodziewaliśmy się 10% spadku ich liczby).
Po tak dobrym roku pojawia się pytanie – co dalej? Czy to już wyczekiwany przełom? – Wszystko wskazuje na to, iż jak na razie to raczej koniec trendu poprawy kondycji przedsiębiorstw, przełom (jeśli tak można nazwać ok. 10% zmniejszenie i tak wciąż wysokiej liczby bankructw polskich przedsiębiorstw) w tym względzie mamy już za sobą. Zarówno nasza analiza stojących za tym czynników koniunktury, jak i przede wszystkim wyniki przedsiębiorstw oraz opinie ich przedstawicieli każą spodziewać się w 2015 roku stagnacji, a nie dalszej poprawy (spadku liczby upadłości), a nawet… symbolicznego zwiększenia liczby bankructw w Polsce – mówi Rafał Hiszpański, Prezes Zarządu Towarzystwa Ubezpieczeń Euler Hermes.
-
Poprawa nie była zjawiskiem jednolicie ciągłym – mieliśmy do czynienia z trzema, nie następującymi po sobie miesiącami w których liczba bankructw rosła w stosunku do roku ubiegłego (maj, wrzesień, grudzień), co świadczyć może o pewnej wrażliwości czynników poprawy.
-
Co wpłynęło na poprawę kondycji firm? Przede wszystkim rosnący popyt krajowy, a nie wymiana handlowa z zagranicą (odwrotnie niż w poprzednim, 2013 roku).
-
Poprawa w sektorze budowlanym a także w produkcyjnym – ale tutaj tylko do IV kwartału.
-
W hurcie odwrotnie – w pierwszej połowie roku liczba upadłości dystrybutorów była wysoka, ustabilizowała się w III kwartale a spadła dość gwałtownie dopiero w IV kwartale – efekt m.in. dużych oczekiwań związanych z popytem (w tym świątecznym) po dobrych odczytach tempa jego wzrostu.
-
Poprawa ominęła sektor usług – zarówno konsumenckich, jak i świadczonych na rzecz biznesu.
-
Nie we wszystkich regionach kraju upadłości było mniej: ich liczba w stosunku do roku ubiegłego wzrosła w woj. podkarpackim i małopolskim (po części zapewne efekt wojny za wschodnia granicą), nieznacznie również w woj. pomorskim oraz bardzo wyraźnie w woj. wielkopolskim.
Jak ocenia sytuację Tomasz Starus, Członek Zarządu Euler Hermes, odpowiedzialny za ocenę ryzyka – W ubiegłym, 2014 roku gospodarkę (a więc i średnie wyniki przedsiębiorstw) napędzał przede wszystkim popyt krajowy (wzrost zapewne o ok. 5%): konsumpcja, odbudowa zapasów i inwestycje (wzrost nakładów o około 15%). Natomiast to, co zapoczątkowało odbicie w 2013 roku – wymiana handlowa z zagranicą – pozostawała w stanie równowagi jedynie w I kwartale, w kolejnych dynamika importu znacznie przewyższała tempo wzrostu eksportu. Te same czynniki powinny odpowiadać za wyniki firm (a więc i płynność finansową przedsiębiorstw, której pewnym wyznacznikiem jest trend w dziedzinie liczby ich upadłości) w bieżącym, 2015 roku. Eksport zagrożony jest nie tylko z powodu konfliktu na Wschodzie i sankcji (oraz ich skutków) w wymianie handlowej z Rosją, ale także z powodu pewnej stagnacji i spadku popytu na naszych najważniejszych, unijnych rynkach eksportowych – pw. w Niemczech.
Jakie są więc perspektywy? Sam popyt wewnętrzny nie wystarczy do zwiększenia sprzedaży i poprawy sytuacji finansowej polskich przedsiębiorstw w stosunku do dopiero co zakończonego roku 2014. Szala koniunktury wydaje się przechylać minimalnie na stronę rosnących zagrożeń, a nie perspektyw wzrostu – daliśmy temu wyraz prognozując nie tylko utrzymanie się (a nie spadek) ubiegłorocznej sumy upadłości, ale nawet symboliczny wzrost ich liczby o 1%.
2014 – poprawa nastąpiła głównie w budownictwie i w przemyśle… ale może nie być to trwałe zjawisko. W 2015 roku liczba ich upadłości nie będzie już ulegać zmniejszeniu.
– We wcześniejszych latach upadały duże spółki budowlane i produkcyjne, natomiast w 2014 roku ciężar problemów finansowych i upadłości wyraźniej jeszcze niż w 2013 r. przesunął się w kierunku dystrybucji i usług – ocenia Maciej Harczuk, Prezes Zarządu Euler Hermes Collections.
Widzimy, iż zmieniła się też przyczyna, zatorów które staramy się udrażniać. Problemem dla finansów firm był w pierwszej kolejności nie popyt, ale przede wszystkim rentowność sprzedaży. Przykładem jest chociażby budownictwo – wzrostowi wartości inwestycji publicznych jak i prywatnych (a zapowiadane są kolejne) towarzyszy obecnie spadek cen zarówno materiałów budowlanych, jak i samych prac... Zlecenia powracają wcale nie tak szeroką falą, jak sądzić by można po skali spadku liczby upadłości (-28%) w sektorze – to także efekt dużej skali „przetrzebienia” rynku w latach minionych... Ale co najistotniejsze – niskie ceny w budownictwie świadczą o powtarzaniu się na pewną skale schematu sprzed kilku lat : walki o zlecenia głównie w trosce jedynie o bieżące wpływy, a nie o rentowność całego kontraktu (bo przecież rynek powinien już rosnąć, trzeba więc dbać o bieżące przepływy – tak kalkuluje część przedsiębiorców). Dlatego jeszcze nie na masową skalę, ale jednak obserwujemy niepokojące zjawisko bieżących (IV kwartał 2014) upadłości firm zaangażowanych w realizację aktualnie dopiero co rozpoczętych inwestycji (m.in. drogowe)...
– Słabnięcie popytu eksportowego wpłynęło na minimalne już w końcówce minionego roku odbicie w górę liczby upadłości firm produkcyjnych – ocenia Michał Modrzejewski, dyrektor Analiz Branżowych w Euler Hermes. Dla wielu firm rynek krajowy jest po prostu za mały, ich wyniki w zbyt dużym stopniu zależą od wymiany handlowej z zagranicą – jesteśmy pod tym względem w zupełnie innym miejscu, niż nie tylko w chwili wejścia do UE w 2004 roku, ale nawet w porównaniu do lat 2007-2008. Ponownie więc problemy mają firmy z branż maszynowej, konstrukcji stalowych ale też te eksportujące towary konsumpcyjne, m.in. meble. Na szczęście krajowy popyt konsumencki sprzyja obecnie producentom odzieży i obuwia, którzy przeżywali trudne chwile jeszcze w pierwszej połowie ub. roku.
Nadprodukcja i niskie ceny wielu surowców na rynku rolnym (np. mleka i jego przetworów czy mięsa) były problemem jeszcze przed rosyjskim embargiem. Widać więc już także w statystyce upadłości problemy firm z sektora spożywczego – chociaż na początku w większym stopniu dystrybutorów żywności (m.in. ubojnie wyspecjalizowane w eksporcie) niż zakładów przetwórczych (ich problemy, m.in. firm drobiarskich widoczne były w IV kwartale) : producentów wędlin czy nabiału. Cierpią też oczywiście finanse dostawców – rolników, chociaż ze względu na ich mniejsze obroty (nie predestynujące do przeprowadzania procedury upadłościowej) nie należy spodziewać się pojawienia się dużej fali upadłości w tym sektorze.
Problemy sektora usług, także pewne zmniejszenie popytu na usługi transportowe
Rozpiętość branż, z których pochodzą upadające w ubiegłym roku firmy usługowe była bardzo duża. Już nie obserwowaliśmy tak dużej dominacji w tej grupie firm zaangażowanych w obsługę i nadzór nad realizacją inwestycji, chociaż nadal ich przedstawiciele (np. biura projektowe) również upadają. Przedstawiciele każdego rodzaju usług świadczonych na rzecz biznesu mieli w ubiegłym roku problemy na tyle duże, by skończyć się to mogło upadłością. Były to między innymi także firmy poligraficzne, reklamowe, oferujące usługi finansowo-księgowe etc. Ale nie mniejsze problemy miały firmy świadczące usługi na rzecz klientów indywidualnych. Dziwić może nawet tak duża liczba upadłości firm hotelarsko-gastronomicznych w obliczu całkiem udanego roku w polskiej (także realizowanej w kraju) turystyce. Oczywiście – wcale nie tylko na przełomie roku z okazji renegocjacji nowych kontraktów w statystyce upadłości pojawiają się też placówki medyczne (prywatne).
Wzrost liczby upadłości w Polsce płd.-wschodniej oraz w Wielkopolsce
W województwie wielkopolskim problemy mają firmy produkcyjne (w tym eksporterzy art. spożywczych oraz z branż inwestycyjnych), ale też firmy zaopatrujące budownictwo oraz sami wykonawcy inwestycji (nowych, jak i ci nie mogący zrestrukturyzować strat poniesionych przy poprzedniej fali ich realizacji – w tym województwie jest to w szczególny sposób widoczne).
Źródło: Euler Hermes

- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
Narzekamy na bezrobocie i brak perspektyw. Oczekujemy, że ktoś inny nas wyręczy i doprowadzi do zmian – nic bardziej błędnego.
Obcy kapitał skrzętnie wykorzystał skrajną ignorancję obecnej władzy samorządowej, ale korzysta też z naszej bezczynności, bezmyślności i wygodnictwa. W zamian dostajemy umowy śmieciowe, pracę na 3/4 etatu na trzy miesiące, wynagrodzenia rzędu 800-900 zł. Ale tak nie musi być!
Czas na odbudowę rodzimej przedsiębiorczości. Już dziś pomyślmy o naszej przyszłości i naszych dzieciach. To nieprawda, że nic nie możemy zrobić! Możemy – i to dużo! Wspierając polskich producentów i polskie firmy handlowe dajemy pracę i wpływy podatkowe. Dbamy o nasze jutro. Przyszłość jest w naszych rękach nie tylko w czasie wyborów, ale każdego dnia. To my naszymi codziennymi wyborami decydujemy o rozwoju gospodarczym i o poziomie życia.
Z pomocą przychodzi nam Internet. Dzięki Internetowi możemy promować rodzime firmy oraz dokonywać zakupów. W większości przypadków taniej niż w obcych sieciach handlowych. Wybierając rodzimą przedsiębiorczość zyskujemy i budujemy naszą gospodarkę.
Poznajmy firmę PPHU "LOBOS" Krzysztof Drozdowski – producenta taniej i wysokiej jakości chemii gospodarczej. "Lobos" oferuje udrażniacze do rur, odkamieniacze, wybielacze, odświeżacze powietrza, krochmal, sól do firan.
Zobacz stronę PPHU "Lobos". Odwiedź sklep internetowy >>
Kontakt: tel. +48 85 654 69 54, fax +48 85 654 69 53
tel. kom. +48 500 028 523
e-mail:

- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
Białystok: "Biedronka". Myszyniec: "Stonka".

- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
Dlaczego w Białymstoku nie powstają nowe miejsca pracy? Czy polityka samorządu wpływa na białostocką gospodarkę?
Charakterystyka sytuacji gospodarczej Białegostoku
Białystok wskutek wadliwej polityki gospodarczej władzy samorządowej przeżywa regres. Choć Unia wpompowuje ogromne pieniądze to nie przekładają się one na tworzenie i utrzymanie trwałych miejsc pracy. Paradoksalnie, mimo realizacji inwestycji infrastrukturalnych Białystok ma wiodące bezrobocie na tle innych miast. Sytuacja byłaby jeszcze bardziej dramatyczna, gdyby nie masowa emigracja zarobkowa (niestety trwały odpływ młodych ludzi). Zmniejsza ona co prawda bezrobocie, łagodzi napięcia społeczne, ale pogarsza perspektywy gospodarcze.
Interesy obcego kapitału kosztem rodzimej przedsiębiorczości
Leczenie kompleksów władzy bezkrytycznym preferowaniem obcych sieci handlowych nieodwracalnie zmieniło gospodarczy krajobraz Białegostoku. Zapewnienie hegemonii obcemu kapitałowi przyniosło zniszczenie rodzimego handlu. Na przestrzeni ostatnich lat upadło wiele firm handlowych głównie z segmentu rynku przejętego przez hipermarkety i sieci bazujące na lokowaniu mniejszych sklepów. Świadomie czy nieświadomie w Białymstoku zrealizowano cele wielkiej polityki, zakładające podporządkowanie i eksploatowanie polskiego rynku oraz uczynienie polskiej gospodarki zależną i niekonkurencyjną (doktryna niemiecka oraz korporacji lobbujących w PE).
Likwidacja polskiego drobnego handlu w Białymstoku przyniosła korzyści obcym sieciom handlowym w postaci zwiększenia obrotów wskutek skanalizowania głównego nurtu dystrybucjiw sklepach wielkopowierzchniowych i tzw. galeriach handlowych. Koncentracja sprzedaży pozwoliła też skuteczniej eksploatować pozostałe na rynku rodzime firmy, które zgodziły się na dyktat sieci w zakresie wynajmu powierzchni handlowej. Przymusowy najem powierzchni wpędził je jednak w dodatkowe tarapaty, gdyż wyśrubowane ceny najmu skazują te firmy w najlepszym razie na wegetację, a w dalszej perspektywie nawet na upadłość. Zobacz przykład toksycznego najmu w Galerii Zielone Wzgórza >>
Hipermarketowa gospodarka Białegostoku to nie tylko upadek lub wegetacja rodzimych firm i większe strukturalne bezrobocie. To niestety spadek lub nawet zanik wpływów podatkowych. Realne przychody z podatków wbrew pozorom zapewniała głównie lokalna przedsiębiorczość. Media donoszą, że w przypadku obcego kapitału niejednokrotnie dochodzi do nadużyć w postaci tzw. optymalizacji podatkowej, czyli unikania płacenia należności fiskusowi. Czytaj więcej o metodach unikania opodatkowania >>
Sieci handlowe a miejsca pracy
Sytuacja taka pogłębia regres gospodarczy i strukturalne bezrobocie. Z publikacji prasowych i relacji zainteresowanych stron oraz informacji z Inspekcji Pracy wiemy, że koncentracja handlu w sieciach przyniosła dotkliwą degradację rynku pracy. W myśl zasady "pieniądz gorszy wypiera pieniądz lepszy" na rynku białostockim dochodzi do patologii polegających na zatrudnianiu na tzw. umowy śmieciowe. W praktyce często przez pośrednika - tzw. agencję pracy. Agencja angażuje pracowników na "umowę o dzieło" i następnie deleguje w wyznaczone miejsca. Osoby "zatrudnione" w taki sposób nie otrzymują żadnych świadczeń, często tygodniami mają "przestoje". Ich wynagrodzenie to kilkaset złotych miesięcznie. Inną nieetyczną formą jest zatrudnianie na czas określony, na 3 miesiące, na 3/4 etatu.
Obcy kapitał może pozwolić sobie na takie praktyki bo wygenerował bezrobocie wskutek zdominowania lokalnego rynku i doprowadzenia do upadłości części firm stanowiących potencjalną konkurencję. Nieetyczne, nieznane dotąd praktyki w zatrudnianiu wywierają silny negatywny wpływ na lokalny rynek pracy. Rodzime firmy trzymające się jeszcze w Białymstoku, ale zatrudniające pełnoetatowo, nie są w stanie wytrzymać takiej konkurencji. Decydują się więc na redukcję etatów lub powielanie za obcym kapitałem śmieciowych systemów zatrudnienia.
Bicie nieetycznymi formami zatrudnienia w rynek pracy pogłębia ubóstwo i ogranicza siłę nabywczą ludności, co w następstwie przyczynia się do dalszego kurczenia niesieciowego rynku handlowego w Białymstoku. Proces ten - choć degraduje białostocką gospodarkę i ogranicza wpływy podatkowe i ZUS-owe - nie stanowi większego zagrożenia dla sieci handlowych, gdyż ich targetami, oprócz białostockich, są klienci z regionu oraz z Białorusi i Litwy. Przychody z białostockich klientów dla hipermarketów właściwie stanowią uzupełnienie dostępnego menu odbiorców. Malejącą siłę nabywczą mieszkańców Białegostoku sieci kompensują sobie zwiększonymi obrotami wynikającymi z koncentracji handlu i przejęcia klientów regionalnych i zagranicznych.
Dyskryminacja lokalnych producentów
Zniszczenie części białostockiej konkurencji handlowej to dla obcego kapitału ważny krok w wojnie z polskimi producentami, którzy jeszcze do niedawna dysponując własnymi kanałami dystrybucji odbierali sieciom część klientów. Likwidacja takich niesieciowych firm rozwiązała problem polskiej konkurencji handlowej. Kolejnym krokiem wojny gospodarczej jest dyskryminacja i eliminacja producentów. Nie pozwala im się na sprzedaż wyrobów przez sieci albo narzuca wyniszczające warunki. Np. paromiesięczne terminy płatności, obowiązek płacenia tzw. półkowego (opłata za eksponowanie towaru na półkach hipermarketu), obowiązek przyjęcia zwrotu niesprzedanego towaru itp. Standardowym narzędziem walki z polskimi producentami jest zalewanie rynku chińskim towarem lub importowanie towaru pochodzącego z pracy półniewolniczej - np. słynne już "markowe" ubrania... pochodzące z Bangladeszu.
Przeczytaj o niebezpiecznych pomysłach władzy zagrażających białostockiej i regionalnej gospodarce. Chińskie centrum handlowe >>
Niepolskie media w propagandowym zaciągu obcego kapitału
Lokalna prasa regularnie bombarduje nas propagandą jakie to obce sieci są dobre, fajne i modne. Rodzimych przedsiębiorców charakteryzuje się epitetami "handlarze", "bazar", sugeruje się, że to podejrzane podmioty, unikające płacenia podatków itp. Współczesna wojna handlowa nie polega już tylko na bezpośrednim niszczeniu konkurencji poprzez postawienie sklepu naprzeciwko. O pełnym sukcesie decyduje też moderowanie nastrojów: kreowanie mody, trendów oraz atakowanie konkurencji technikami manipulacji nakierowanymi na podważenie zaufania i popsucie reputacji. Obce sieci oprócz niszczenia konkurencji za pomocą mediów często reperują też własny wizerunek nadszarpnięty np. skandalami z poniżaniem czy wyzyskiwaniem pracowników. Gdy przykładowo nabiorą rozgłosu patologie zatrudnienia, to opinię publiczną zasypuje się serią artykułów sponsorowanych przedstawiających jaka to praca w danej sieci jest dobra i dochodowa.
Sytuacja małych firm
Białostocka gospodarka znacznie się skurczyła w ostatnich latach wskutek koncentracji handlu. Zmiany w strukturze dystrybucji towarów i obiegu pieniądza wypchnęły małe firmy z rynku i spowodowały, że w wielu przypadkach przychody uzyskiwane od lokalnych klientów nie pokrywają nawet 20% kosztów prowadzonej działalności. Czyli generalnie biorąc potencjał rynku nie zapewnia pokrycia kosztów utrzymania stanowiska pracy. To należy uznać za główną przyczynę niepowstawania nowych etatów. Wysokie koszty zatrudnienia w połączeniu z wybitnie niekorzystnym środowiskiem gospodarczym tworzą w Białymstoku barierę nie do pokonania motywując aktywnych do emigracji zarobkowej.
Władza oczywiście robi fajerwerki w postaci np. stref ekonomicznych czy dotacji na rozpoczęcie działalności, ale na dłuższą metę narzędzia te pozostają nieskuteczne z powodu nieprzyjaznego środowiska gospodarczego ukształtowanego hegemonią sieci handlowych. Białostocka monokultura gospodarcza wymiernie przełożyła się na zubożenie ludności i spadek siły nabywczej co z kolei trwale blokuje powstawanie nowych firm i rozwój istniejących.
Część białostockich mikroprzedsiębiorstw funkcjonuje niemal wyłącznie dzięki Internetowi i klientom krajowym. Internet stał się dla tych podmiotów ratunkiem przed upadłością.
Zobacz przykłady upadłości białostockich firm.
Sklep odzieżowy >>
Sklep spożywczy >>
Błędy władzy samorządowej
Odpowiedzialność za regres białostockiej gospodarki i odpływ najwartościowszej ludności ponosi niestety władza samorządowa. Przedwyborcze deklaracje prezydenta Truskolaskiego, że będzie tworzyć miejsca pracy brzmią jak ponury żart. W obecnych realiach tworzenie naturalnych miejsce pracy jest niemożliwe bez radykalnej zmiany polityki gospodarczej.
W drugiej części publikacji skupimy uwagę na perspektywach rozwoju białostockiej gospodarki. Napiszemy o:
- roli samorządu w kreowaniu lokalnej polityki gospodarczej,
- znaczeniu i potencjale rodzimej przedsiębiorczości w rozwoju gospodarczym,
- konieczności odbudowy polskiego handlu w Białymstoku i możliwościach miasta w wymianie ze Wschodem;
- szansach dla Białegostoku w związku z kryzysem na Ukrainie;
- znaczeniu kooperacji z ościennymi gminami w tworzeniu miejsc pracy.
Stanisław Bartnik

- Szczegóły
- Autor: Stanisław Bartnik
W lokalnych mediach pojawiła się informacja o budowie nowego komisariatu policji przy ul. Wrocławskiej za – uwaga: 10 milionów złotych!
Zobacz artykuł >>
Podawana kwota szokuje w obliczu zadłużenia miasta i zadłużenia państwowego. Widać, że decyzje o wielomilionowych inwestycjach podejmują ludzie, którzy z własnych pieniędzy ich nie realizują, bo gdyby musieli zarobić na budowę, to koszty i priorytety mieliby zupełnie inne.
Ale zacznijmy od początku. Jeszcze całkiem niedawno komisariat policji przez wiele lat mieścił się w dwóch mieszkaniach na parterze 4-piętrowego punktowca z wielkiej płyty na ul. Witosa (powierzchnia około 114 m2). Obecnie policja urzęduje w budynku telekomunikacji na ul. Upalnej 36. Od lat biurowiec ten stoi praktycznie pusty a TP SA próbuje się go pozbyć – jak dotąd bezskutecznie. W Internecie wisi ogłoszenie o sprzedaży za kwotę 2.100.000 zł netto z adnotacją: cena do negocjacji.
Zobacz szczegóły >>
Na budynku znajdują się maszty operatorów komórkowych, więc obiekt nawet teraz zarabia. Z uwagi na fatalną lokalizację dla działalności gospodarczej na biurowiec nie ma chętnych. Realna zatem byłaby cena nie 2,1 mln zł, ale np. 1,5 mln zł.
Jak wskazują koledzy prowadzący firmy w środowisku wolnorynkowym, potrafiący liczyć i odpowiedzialnie gospodarować pieniędzmi, budynek ten z powodzeniem można by wyremontować i adaptować dla potrzeb policji za szacunkowo 1 mln złotych. Więc w bilansie policja mogłaby mieć bardzo dobrą siedzibę za góra 3 mln złotych netto – a nie 10 mln!
Ale to nie wszystko! Władza chcąc polepszyć pracę i skuteczność policji mogłaby szarpnąć się i wyłożyć np. dodatkowy milion na etaty i sprzęt techniczny, bo w dobie rosnącej przestępczości w blokowiskach wydaje się to priorytetem interesu społecznego.
Tak z tematem nowego komisariatu postąpiłby każdy, kto odpowiedzialnie gospodaruje finansami.
Komisariat za 10 mln to niestety nie pierwszy przypadek zachowań przeczących ekonomicznym realiom. Sytuacja jest nieco podobna do sprawy spalarni śmieci. Jak wiemy prywatne firmy (na własny koszt) oferowały władzy budowę systemów zagospodarowania odpadów. Gmina określiłaby tylko wymagania w zakresie poziomu segregacji, przetwarzania surowców wtórnych itp. Miasto zyskałoby nowe miejsca pracy, podatki, nie zadłużałoby się na setki milionów złotych, mieszkańcy korzystaliby z atrakcyjnych stawek za odbiór śmieci. Gospodarka odpadami służyłaby ludziom.
Tymczasem władza zrobiła po swojemu: budowa spalarni za setki milionów, wysokie opłaty za śmieci, barbarzyńskie marnotrawstwo surowców wtórnych, kolejne miliony na składowanie toksycznych popiołów.
Stanisław Bartnik